|
|
artykuł Julia Hoczyk |
Teatralizacja i teatralność gestu, ruchu, tańca
Kilka refleksji o spektaklach Anny Piotrowskiej - rys ogólny
pobierz: ARTYKUŁ |
|
|
el
Tutej
8 lutego 2008
|
Motyle, miłość i choreografia
Kolejne spektakle Festiwalu Premier Polskiego Teatru Tańca, który trwa od soboty w Poznaniu, nie były tak porywające jak premierowy - ale warto je było zobaczyć. Jako fascynujące studium poszukiwań twórczych.
Rzadko kiedy ma się okazję podglądać dochodzenie choreografa do ostatecznej wersji spektaklu, te wszystkie poszczególne etapy odkrywania ruchów, fascynacji tym czy innym gestem, który zaowocuje fantastycznym, niepowtarzalnym zjawiskiem. "Farfalla" jest takim studium, i w tym sensie jest fascynująca, jednak jako spektakl sam w sobie nie była zrozumiała.
Inspiracją do realizacji przedstawienia jest obraz René Magritte'a w pt.: "Tajemniczy gracz" z 1927 r. W prawym oknie widać kobietę, którą można uznać za suflerkę. W spektaklu pojawiają się natomiast dwie kobiety, które stanowią jedność - podkreśloną strojem, fryzurą i ruchem scenicznym. Ale gesty, które wykonują, są nieczytelne - być może byłyby, gdyby w tle widniał obraz i każdy mógł sobie wysnuć własną interpretację tego, co dzieje się na scenie, łącząc taniec z obrazem. Ale sam taniec to zdecydowanie okazało się zbyt mało.
Kolejny spektakl "6x9" był zdecydowanie i bardziej dynamiczny - i bardziej czytelny. Być może wpłynęła na to magnetyczna osobowość Adriana Rzetelskiego, wykonującego go razem z Katarzyną Kowalską - być może po prostu sam temat okazał się łatwiejszy w odbiorze.
"6x9" budzi jednoznaczne skojarzenia nawet wśród tych, którzy nie myślą ciągle o seksie. I w tym przypadku było to trafienie w sedno, bo "6x9" to historia miłości, której nie było. A nie było dlatego, że bohaterowie okazali się tak doskonali, że nie byli do niej zdolni. A może ich własna doskonałość im wystarczała i miłość nie była im potrzebna? Ale czy w ogóle miłość może nie być potrzebna? A może po prostu przytrafił im się nie ten rodzaj miłości?
Właśnie to wszystko i jeszcze więcej tańczą tancerze w groteskowych kostiumach, które też mają swoje znaczenie. Pod efektownymi skórzanymi płaszczami kryją się bawełniane... gacie, z gatunku tych obrzydliwie poszerzających nawet najzgrabniejszą sylwetkę i żałośnie zwisających, gdzie nie trzeba. Wykończeniem od dołu są gumiaki...
I dokładnie taki sam, pełen sprzecznych emocji, wieloznaczności, rozterek - i przy tym niesłychanie plastyczny - jest ich taniec. To było wspaniałe widowisko, pełne odejść i powrotów, niesłychanie emocjonalnych gestów i tak nasycone treścią, że bezwiednie zaciskało się dłonie w pięści czekając z zapartym tchem na finał. Ale finał nie okazał się happy endem, nie rozwiązał problemów jak w hollywoodzkiej komedii romantycznej. On tylko zadał pytania, na które trzeba sobie samemu znaleźć odpowiedź...
Teatr Tańca w Poznaniu, "Farfalla" i "6x9", choreografia: Anna Piotrowska.
Spektakle zaprezentowane na I Festiwalu Premier Atelier Polskiego
http://www.teatry.art.pl/!recenzje/farfalla_pio/mmic.html |
|
|
Anna Hackiewicz AD SPECTATORES XIV Międzynarodowa Konferencja Tańca Współczesnego i Festiwal Sztuki Tanecznej |
WSPÓŁCZESNY TEATR CHARAKTERÓW
- Na pewno zastanawiałeś się czasem, jak to jest być prostytutką- kuszącą dziwką, pospolitą "krową".
- Nie mów, że nie myślałeś nigdy nad własną śmiercią. Czy będzie ci z nią do twarzy?
Na wtorkowej scenie alternatywnej warszawski Teatr Tańca "Mufmi" zaprezentował fragmenty trzech spektakli: "cafe klatschen", "moja twarz_moja śmierć" oraz "w czerni". Teatr Anny Piotrkowskiej - założycielki i tancerki "Mufmi"- to sztuka kreacji osobowości. Artyści wcielają się w grane przez siebie postaci, tak, że widz traci świadomość iluzji teatralnej. Dla Anny Piotrowskiej "aktor nawet na chwilę nie może znaleźć się poza osobowością postaci, bo inaczej stanie się ona dla publiczności fałszywa. Wymaga to od artysty dużego wysiłku umysłowego". Od początku spektaklu poznajemy osobowość bohatera, czy to prostytutki, czy to osoby zastanawiającej się nad swoim martwym ciałem; osoby, która istniała przed naszym przyjściem i będzie istniała, gdy opuścimy budynek MDK-u na ulicy Powstańców Warszawskich.
Choreografka zaadaptowała niewielką (choć wystarczającą dla kameralnej publiczności) przestrzeń między budynkami Młodzieżowego Domu Kultury. Stworzyła możliwość bliskiej interakcji między aktorem a widzem. Zatarła granicę między sceną a publicznością, między aktorem a bohaterem. Przeplata muzyczne nastroje, z nagła przerywane ciszą i powodujące bezdech. Manipuluje ludzkimi uczuciami przy pomocy środków artystycznych oscylujących na granicy kiczu. Tancerze przerysowują zachowania postaci, ich ciała przybierają momentami komiczne pozycje - co tym bardziej przyciąga ludzką uwagę. Mocną stroną artystów nie jest technika taneczna, lecz ekspresja i wyrazistość kreowanych przezeń osobowości.
Absurdalne, nieoczekiwane rozwiązania sytuacji, następujące po sobie lub równocześnie(!), kontrastowe zestawiania stanów emocjonalnych wywołują w widzu napięcie, każą mu impulsywnie podążać za przeżyciami bohaterów - począwszy od prostytutki w różowych trampkach i "krowiszczej" kamizelce do "czarnej, żałobnej damy" w tunelu.
To spektakl ujęty w awangardową, postmodernistyczną formę. Na próżno w nim doszukiwać się związków przyczynowo-skutkowych, czy jakiegoś wyraźnego początku, a tym samym i końca. Przedstawienie składa się bowiem "z luźnych skojarzeń" autorki. Jak twierdzi sama choreografka: "nie należy doszukiwać się w jego formie jakiejś całości. Spójność tworzy postać umieszczona w centrum uwagi." Annie Piotrowskiej udało się za pomocą abstrakcyjnej formy ukazać charakter bohaterów.
W spektaklach Teatru Tańca "Mufmi" każdy odnajdzie coś innego i przy każdym kolejnym obejrzeniu odkryje w nim nowe treści. Bowiem to nie forma, ale kreacje postaci przyciągają naszą uwagę. Warto zatem śledzić poczynania stale rozwijającej się choreografki. |
|
|
Mateusz Żurek AD SPECTATORES
XIV Międzynarodowa Konferencja Tańca Współczesnego i Festiwal Sztuki Tanecznej
Gazeta nr 3, 26.06.2007
|
NIE JESTEM FEMINISTKĄ
Istnieje taki nurt interpretacji moich prac, nie uważam, że jest zły, jednak może mnie ograniczać i zaszufladkować jako postrzegającą w sposób feministyczny. A wcale tak nie jest. Chcę szukać różnych obrazów kobiety w podstawowych elementach, odrębnych odcieni. W zewnętrznej historii staram się szukać tej wewnętrznej.
Z Anną Piotrowską, założycielką i choreografem mufmi teatr tańca, rozmawia Mateusz Żurek.
Mateusz Żurek: Jak Anna Piotrowska określa swoją postać jako choreografa, tancerza teatru tańca? Co Pnią w nim interesuje, czego w nim szuka?
Anna Piotrowska: Przede wszystkim jest to kraina wyobraźni, fantazji a jednocześnie poszukiwanie emocji w ciele, tego jak budują ruch i jego dramaturgię. Szukam swojej definicji teatru tańca. Taniec jest dla mnie bardzo istotny, aczkolwiek często się zastanawiam, czy to co proponuję jest teatrem tańca. Staram się łączyć teatr ruchu, emocji i łączyć w nim wiele elementów. Zaś taniec ma służyć temu, żeby stosować dobre jakości w ciele, uwzględniać jego plastykę. Ale czy to jest teatr tańca? Nie wiem. Moja praca na pewno nie jest ograniczona do tańca ani opowiadania dosłownych historii. Jest to pewnego rodzaju abstrakcja, której można dotknąć i doświadczyć przez emocje. Gdzieś koncentruję się bardziej na plastyce, gdzieś na dramaturgii czy też na konkretnym ruchu. Dlatego trudno jest mi siebie zdefiniować. Stworzyłam 30 przedstawień i cały czas szukam czegoś, nie wiem czego (śmiech). Ale fascynuje mnie przede wszystkim proces tworzenia, kontakt z tancerzami. Nastawiam się na ich kreacje własne, chcę z nich czerpać siłę, energię, wykorzystywać ich możliwości. Uważam, że potrafiłabym również pracować z osobami nie związanymi z tańcem. Starałabym się z nich wydobyć jak najlepsze jakości, to co jest dla nich naturalne i możliwe. Samo tworzenie jest dla mnie fascynujące.
MŻ: Jak w przeciągu tych 30. spektakli zmieniło się Pani podejście, spojrzenie na proces twórczy, jego efekty?
AP: Coraz łatwiej udaje mi się kreować czystą przestrzeń, taką samą w sobie, bez dodatkowych środków, rekwizytów. Poprzez pracę z aktorami potrafię stworzyć nową jakość, którą nazywam abstrakcją, swego rodzaju absurdem. Nie wiem, czy to, co zaprezentujemy w Bytomiu jest absurdalne, bardziej chyba metaforyczne niż absurdalne.
MŻ: W Pani pracach przewijają się różne wizerunki kobiety. To poszukiwanie siebie, różnych form kobiecości, czy może wypowiedź feministki?
AP: Kilka wątków nakłada się na siebie i może sprawiać wrażenie, że jestem feministką, którą nie jestem. Jestem kobietą, matką, żoną, w zespole mam kobiety.to determinuje mnie do poszukiwania nowych tematów tak, aby nie były jednostajne, by były twórcze. Chodzi o to, aby szukać różnych obrazów kobiecości: kobieta piękna/brzydka, szczupła/kształtna, na pewno walczę przy tym o akceptację jakkolwiek rozumianej kobiecości. Przez każdego jest ona inaczej postrzegana. Mężczyźni różnie reagują na kobietę, którą przedstawiam (kobiety, które zawsze nimi pozostanę, ponieważ nigdy nie uda się przekroczyć granicy ciała). Tancerz nie jest w stanie przeskoczyć swojej fizyczności. Poprzez kreację świata wewnętrznego, charakteru tworzy się pewien bohater, który istnieje na scenie. Zawsze pozostaje jednak bariera w postaci fizyczności, u mnie są nią kobiety. Dlatego istnieje taki nurt interpretacji moich prac, nie uważam, że jest zły, jednak może mnie ograniczać i zaszufladkować jako postrzegającą świat w sposób feministyczny. A wcale tak nie jest. Chcę szukać różnych obrazów kobiety w podstawowych elementach, odrębnych odcieni. W zewnętrznej historii staram się szukać tej wewnętrznej.
MŻ: Jakie obrazy kobiecości zobaczymy w dzisiejszym choreografiach?
AP: Będą to trzy przedstawienia, które będą się przeplatały tworząc jedną całość. W Cafe Klatschen kobieta mocna, połączenie dziwki i krowy. Moim zadaniem było odnalezienie zależności pomiędzy nimi, nie negując żadnej ze stron - krowa ma pozytywną energię, dziwka nie chcąc oceniać tego typu osób, kojarzy się negatywnie. Postarałam się stworzyć łańcuch myślowy: kobieta jest największą fantazją mężczyzny, kobieta z czterema piersiami mogłaby być mega-fantazją, taniec z nią byłby wielką przyjemnością - cztery piersi to krowa, takie było moje pierwsze skojarzenia. Krowa reprezentuje matczyną dobroć, cielakowatość w połączeniu z prostytutką będącą fantazją mężczyzn - spełnieniem dla siebie samej niespełnieniem, bo szuka miłości i akceptacji. W drugim przedstawieniu moja twarz_moja śmierć kobiecość może być uosobieniem śmierci, choć w złaożeniach nie kierowałam się żadnymi odwołaniami do kobiety. Inspiracją było dla mnie pytanie, co ja bym czuła patrząc na śmierć swojej twarzy, czym byłaby dla mnie. Ostatnia etiuda to improwizacja w czerni . Jest to pożegnanie z życiem.
MŻ: Czy przedstawienia grane w Bytomiu stanową nierozerwalną całość?
AP: Zostały one połączone specjalnie na tę okazję, aby zwiększyć dramaturgię. Dodatkowo zagranie dzisiejszego wieczora jest dla nas przeżyciem, wyzwaniem. Wystąpimy w bardzo ciekawej przestrzeni podwórka, pozbawieni bezpieczeństwa i komfortu sceny. To kolejna okazja do poszukiwań.
MŻ: Dziękuję za rozmowę, życząc powodzenia wieczorem. |
|
|
Sandra Wilk
Rzeczposlpolita 8-14 czerwca 2007
"Pioruńska sprawka w Warszawie" |
"...Letni Przegląd Warszawskich Teatrów Tańca...Od 9 do 14 czerwca zobaczymy pięć spektakli. Imprezę otwierają trzy prezentacje sygnowane przez "mufmi teatr tańca" - zespół prowadzony przez Annę Piotrowską ("Cafe Klatschen", "moja twarz_moja śmierć" i "misja_ka").
...Z tego zestawu najbardziej polecam solową prezentację "misji_ka" opowiadającą o kobiecości, porodzie i macierzyństwie. Anna Piotrowska w przekonujący sposób kreuje stworzoną przez siebie postać - jej smutek mimo energetycznych rytmów konakana zawładnie emocjami wszystkich widzów. |
|
|
Julia Hoczyk
NowyTaniec.pl
http://nowytaniec.pl/?p=471 |
Podobnie jak w rewelacyjnych Czterech różach dla Lucienne (prezentowanych kilkakrotnie w Warszawie, a także podczas ubiegłorocznej Konferencji Tańca Współczesnego w Bytomiu, laureacie ostatnich Prezentacji Tanecznych w Kaliszu) w swoich najnowszych spektaklach Anna Piotrowska eksploruje motyw kobiecości i kobiecych ciał uwikłanych w materialność i przemijanie. W Moja twarz_ moja śmierć czyni to poprzez budowanie metafor za pomocą zmiennego ruchu, poddającego się wielorakim interpretacjom, natomiast w Cafe Klatschen przekaz jest bardziej dosłowny, lecz i humorystyczny, jednak działa na odbiorców z podobną siłą.
Wyrosłe z inspiracji twórczością Topora Róże są surrealistyczną podróżą, w której kolejne twarze kobiet okazują się tylko maskami, bezwzględnie narzuconymi przez okrutne, męskie spojrzenie. Nie brakuje jednak humoru, ostrej groteski przełamanej uśmiechem zrozumienia, spod ironicznie wykrzywionych twarzy wyłania się prawdziwe oblicze kobiety. Ona, czasem zdenerwowana i histerycznie miotająca się w zderzeniu z postawionymi jej wymaganiami, dąży przede wszystkim do tego, by uzyskać akceptację i choć próbę poznania jej rzeczywistych potrzeb. Niekiedy zmienia się w śmieszną i nieco absurdalną w zachowaniu i wyglądzie wiedźmę, diwę, przerysowaną do bólu i wypreparowaną kobiecość, jaką konstruuje nie tylko pojedynczy mężczyzna, ale i cała kultura zdominowana przez porządek patriarchalny. A prawdziwa kobieta? Chce odrobiny spokoju i choćby namiastki spełnienia marzeń o niebie na ziemi, jak w rozbrzmiewającym w finalnej scenie standardzie Elli Fitzgerald Cheek to cheek .
W mojej twarzy_mojej śmierci oraz Cafe Klatschen , Piotrowska idzie o krok dalej: jej rozpoznania są równie dotkliwe, ale tylko w przypadku solo okraszone nutką ironii. Moja twarz_moja śmierć jest krótką dwuosobową wyprawą do krainy zmarłych. Dwie tancerki, o trupio bladych twarzach i wygładzonych blond włosach, stanowią symbiotycznie połączony organizm, niezdolny do podziału na dwie niezależne jednostki. Ja i mój sobowtór, pytanie tylko: kto jest tu czyim sobowtórem? A jeśli Dopplegangerowi na imię śmierć to cóż wtedy.?
Ich mocno pomalowane oczy sprawiają wrażenie pustych, zasłaniają je grzbietem dłoni: po co patrzeć oczami, które nie widzą już życia? Szybkimi ruchami rąk chcą zedrzeć twarze, lecz bez skutku. Pochylone idą w pochodzie żywych trupów, głowy zwisają bezwładnie.
Znakomite są kolejne sceny: seria krótkich ujęć poprzedzielanych ostrymi blackoutami, co sprawia wrażenie oglądania starego filmu, klatka po klatce, tak jakbyśmy obserwowali kolejne fazy ruchu. Tancerki błyskawicznie zamieniają się miejscami: ta która stała leży, a poddająca się impulsowi drugiej sama prowadzi ruch. Ich wzajemna zależność jest płynna, trudno orzec, kto dominuje, to raczej przypływ i odpływ, ciągłe dawanie i branie. Wbrew potocznemu przekonaniu obdarowanie nie podtrzymuje życia, choć pozornie po tych sekwencjach następuje ożywienie. To próby stracone, w istocie bowiem martwych ciał nic już nie jest w stanie ocucić, mogą jedynie coraz bardzie wikłać się w matnię złudzeń biologicznego istnienia: fakt, że ciało jeszcze funkcjonuje, nie musi przecież oznaczać, iż jest żywe w najgłębszych warstwach ludzkiej psychiki i jeszcze głębiej.
Nawet, gdy którąś z części ciała uda się przywrócić do życia, inna pozostaje bezwładna, opada lub trwa nieruchomo, jakby już jej nie było. Ziemia zdaje się przyciągać coraz bardziej, tancerki wsłuchują się w podłoże, pełzają. Choć jednej z nich udaje się przywrócić ciało drugiej do pionu i sterować jej krokami, ta idzie jak zombie, właściwie już nieobecna w ciele, które druga porusza z takim trudem.
Znacząca, choć także zbyt dosłowna jest scena, gdy jedna z tancerek napastliwie wykrzykuje słowo "ciało" i rzuca się, skacze, próbując zmusić je do aktywnego ruchu.
Ogromne wrażenie wywiera scena, kiedy obie tancerki, po marszu zombie, stoją w miejscu, a ich ciała wykonują kolejne serie wyizolowanych ruchów: jak gdyby części ciała były od siebie niezależne, a niewidoczna postać poruszała sznurkami, na których są zawieszone. Lecz nie ma w nich życia, to tylko coraz szybszy taniec marionetek, poddanych działaniu zewnętrznych sił: ich ruch nie pochodzi z wnętrza, nie rodzi się w ciele. Obłąkane spazmy bezwolnych lalek w rytm szybkiej - i jakby na przekór sytuacji: radosnej - muzyki.
Pod koniec spektaklu jedna tancerka podtrzymuje z tyłu drugą, tak, że twarz pierwszej jawi się jak maska skrywająca prawdziwe oblicze drugiej: śmierci.?
Moja twarz_ moja śmierć to kolejny ważny spektakl w dorobku Anny Piotrkowskiej. Świadomie napisałam: spektakl, nie zaś: choreografia. Piotrowska jest jednym z niewielu polskich twórców, których nie interesuje taniec sam w sobie. Miesza gatunki: taniec, ruch a nawet elementy mimu, a swoje spektakle i etiudy podporządkowuje regułom teatralnej dramaturgii. Nie chodzi o to, by świetnie zatańczyć, lecz by poruszyć jakąś istotną strunę naszej wrażliwości, dlatego jej spektakle tak często są niezwykle ascetyczne: Róże zaskakują rozbuchaniem w porównaniu z Moja twarz . Z tego powodu zbyt mocny makijaż tancerek wydał mi się w Moja twarz. niepotrzebny, ich ciała i twarze bez niego byłyby równie wyraziste.
W Cafe Klatschen Piotrowska ponownie mierzy się z tematem kobiecości. Występuje tu solo, przechodząc intrygującą metamorfozę: w peruce kruczoczarnych włosów i bardzo trendy a la sportowym stroju tańczy w rytm dyskotekowej muzyki, zaś na końcu zmienia się nieco zamuloną klacz, która swój niewesoły los przyjmuje ze spokojem. Pierwsza scena wydaje się parodią sztucznej i tylko pozornie wyzwolonej kobiecości. Teledyskowo prężąca się Piotrowska każdy swój ruch podporządkowuje muzyce. Dalsza część Cafe. w niezwykłym skondensowaniu ukazuje trudny proces odrzucania niepotrzebnych ruchów i min. Tancerka obnaża to, co kryje się pod wyzywającą pozą wylansowanych "panienek": chęć bycia spełnioną jako kobieta, także żona i matka (lecz, co ważne, nie tylko). Przypinając sobie pluszową kamizelkę imitującą skórę krowy, z wyraźnie zaznaczonymi dużymi piersiami, silnie akcentuje biologiczną stronę kobiecości. Obrazuje dochodzenie do akceptacji tego, co w niej najważniejsze i niewymuszone. Nabrzmiałe mlekiem piersi zdają się ciążyć, czasem zawadzać, lecz w ich wnętrzu kryje się pokarm dający życie. Choć możliwa jest też inna interpretacja: każdy z zarysowanych przez Piotrowską wizerunków jest równie uprawniony, każdy przedstawia inny wymiar i inne oblicze kobiecości. Wszystkie są jednak na tyle przekonujące i ekspresyjne (przy czym ekspresja w przypadku Piotrowskiej oznacza również ruch minimalny, ale wyjątkowo gęsty, nierzadko nasycony tłumionymi emocjami), że obserwuje się je z nieukrywaną przyjemnością. Po raz kolejny wypada choreografce pogratulować udanych spektakli i upartego podążania własną ścieżką, często wbrew efemerycznym modom tanecznym i teatralnym.
|
|
|
Julia Hoczyk
Nowa Siła Krytyczna
4-12-2006
|
Premierowy spektakl Anny Piotrowskiej pt. ,,Pajace" recenzuje w wortalu e-teatr.pl współpracowniczka wortalu nowytaniec.pl - Julia Hoczyk. Tekst dostępny jest tutaj
Pajace, czyli płacz marionetek
Opowieść o współistnieniu kobiecości i męskości - o "Pajacach" w reż. Anny Piotrowskiej w eferte_Fundacji Rozwoju Tańca pisze Julia Hoczyk z Nowej Siły Krytycznej.
Najnowszy spektakl Anny Piotrowskiej, tancerki i choreografki, zaskakuje. Niewiele jest w nim tańca sensu stricte, znacznie więcej - ruchu scenicznego i elementów tańca przeplatających się ze scenami statycznymi. W całości dominuje jednak pojedyncze słowo, które ma szansę wybrzmieć, nieprzytłumione nadmiarem działań i nie zawsze sensownego potoku słów spotykanego na co dzień w teatrze dramatycznym. Ireneusz Dydliński ubrany w czarny frak, spodnie i białą koszulę, bez trudu zmieniał role stając się dojrzałym mężczyzną dokonującym obrachunku ze swoją przeszłością, dzieciństwem i dorastaniem, by za chwilę przeistoczyć się w ojca nieustannie karcącego kilkunastoletniego syna.
Spektakl został oparty na opowiadaniu Tomasza Manna "Pajac", fragmentach dramatu Tadeusza Różewicza "Pułapka" oraz libretcie opery "Pajace" Leoncavalla. Pojawia się w nim także wiersz Leśmiana "Niewiedza". To przede wszystkim opowieść o relacji ojca i syna, która u Manna jest zaledwie naszkicowana. Choć nie zostaje ona - mimo wyraźnych prób w tym kierunku - wystarczająco mocno wyeksponowana. Dzięki spektakl staje się uniwersalny i, co nie jest bez znaczenia, bardziej dojmujący.
Ojciec głównego bohatera jest bogatym kupcem, który najchętniej widziałby przyszłość syna jako kontynuatora swojej profesji. On jednak woli być "pajacem" - to przezwisko nadane mu właśnie przez ojca - oddawać się czytaniu, pisaniu wierszy oraz celebrować ceremoniał samodzielnie tworzonego teatrzyku. Teatrzyk ów, z papierowymi figurkami na utrzymujących ich w pionie kijkach, zostaje pokazany także na scenie. Pojawia się na niej kilku mężczyzn w czarnych spodniach i białych koszulach, o twarzach zasłoniętych kapeluszami. Opierając się na drewnianych kulach odprawiają swój mechaniczny taniec manekinów, unaoczniający błazeństwo tytułowych pajaców. Pajace to ludzie bez tzw. porządnego zawodu, najczęściej artyści - pisarze, poeci, filozofowie, czasem aktorzy, dla których cenniejsze jest pójście za głosem intuicji i własnych pasji niż uleganie wymogom społeczeństwa. To wszelkiej maści outsiderzy, oddający się zajęciom pozbawionym pożytku, gdy wziąć pod uwagę ich otoczenie i bezpośredni utylitaryzm, lecz zmagający się z problemami wszystkich ludzi i przynoszący im "alternatywną" korzyść - jako dogłębni badacze natury człowieka wnikliwie analizujący uwikłanie ludzkich losów, ich spotkanie z czasem, istnieniem czy historią.
Takie osoby odczuwają zazwyczaj bardzo dotkliwie swoją "osobność". Bohater spektaklu "Pajace" nieustannie walczy. Najczęściej z samym sobą i własną inercją. Nie jest do końca szczęśliwy, lecz potrafi i nie chce się do tego przyznać. Brak mu "zewnętrznego szczęścia", o którym Mann pisze, iż dane jest tylko wybrańcom.
Lecz za nieszczęśliwego także uważać się nie może. Musiałby wtedy siedzieć w ciemności i z ukrycia przyglądać się owym wybrańcom, niczym sowa lub nietoperz. Nienawidzić ich i gardzić sobą. Słowa młodego bohatera - chłopca (w tej roli Alexander Jenkins, tancerz i stypendysta Mobile Academy) o ciemności rozpoczynają spektakl. Po jakimś czasie decyduje się wpuścić odrobinę światła i zmierzyć z życiem wśród ludzi, co metaforycznie oddaje zapalenie zwykłej, nocnej lampki. Dorosły bohater zwraca się wprost do publiczności słowami z "Pajaców" Leoncavalla o sztuczności emocji ukazywanych na scenie. Patetycznie mówi o swoich wspomnieniach z młodości, lecz jest przekonany, że publiczność go wyśmieje. I podczas, gdy on będzie płakał, widzowie będą śmiać się "cynicznym, strasznym śmiechem". Jak w piosence Edith Piaf "Brawa dla clowna": " zły dzień miał clown, mój druh, padając rozbił nos, w dodatku serce mu dziś rano rozbił ktoś, lecz widzom go nie żal, ma otrzeć łzy i grać, bo wyłożyli szmal i teraz chcą się śmiać!" Słowa libretta stanowią klamrę spektaklu. Powracają bowiem w zakończeniu, gdy dorosły pajac sam siebie określa jako "zmarnowaną, sfrustrowaną marionetkę". Stoi samotnie na wielkiej scenie świata i czuje, że przegrał swoje życie. Czy coś mu zostało? "Płacz, pajacu, płacz" słychać w finale
Fragmenty rozmowy ojca z synem z "Pułapki" wydają się niepotrzebnie dolepione do całości. Ojcu bliżej raczej do późniejszego wcielenia syna, niewiele jest w nim oschłości i bezwzględności, a także odrzucenia w stosunku do niespełniającego nadziei potomka. W jednej z niewielu scen ukazujących zaborczość ojca wyśmiewa on wiersz syna i jego nieudolne próby recytacji. Chłopiec próbuje powiedzieć od końca wiersz Leśmiana, mocuje się z każdym słowem, jąka. Ten sam wiersz pięknie rozbrzmiewa później w interpretacji Dydlińskiego. Jego syn a zarazem młodzieńcze alter ego, leżąc przesuwa się w tym czasie na kolanach delikatnie kołyszących go "rzeźb". Są to tancerki ubrane w białe, obcisłe suknie bez rękawów, z twarzami obwiązanymi białym, lekko transparentnym materiałem. Stają się uosobieniem anonimowej, efemerycznej kobiecości - zawsze dyskretnie na scenie obecnej, lecz nie wysuwającej się na pierwszy plan. Początkowo siedzą na krawędzi sceny, zaś po walce chłopca i mężczyzny przewracają się na scenę jak skoszone ostrym narzędziem snopy zboża. Innym razem zajmują miejsca w ustawionych z tyłu fotelach, a ich jedynym ruchem staje się subtelne falowanie rąk, zwłaszcza dłoni. Potrafią też wolno i płynnie tańczyć i posuwać się leżąc na ziemi, jedna za drugą, niczym kostki poruszonego domina.
Mannowskiego bohatera łączyła z matką bardzo silna więź, matka pełniła rolę jego rzeczniczki w sprawie dalszego, pozaszkolnego rozwoju i wyboru życiowej drogi. Była delikatna i tak krucha jak gdyby pozbawiona była ciała. Taki wizerunek kobiety - choć anonimowy - przywoływany jest w spektaklu wielokrotnie, właśnie dzięki milczącej, lecz niezwykle intensywnej obecności tancerek-rzeźb. Domeną mężczyzn jest słowo, czego dobitnym przykładem staje się stylizowany na wykład wywód dorosłego bohatera o szczęściu zewnętrznym i wewnętrznym. Słowo poetyckie układające się w pełne liryzmu frazy bliskie jest muzyce, ta zaś w "Pajacu" Manna zmienia się w królestwo kobiet. Młody bohater spektaklu wydaje się pośrednikiem między dwoma światami - męskim i żeńskim, poddanym patriarchalnym prawom światem ojca i łagodnym, istniejącym jakby poza czasem światem matki. I właśnie ukazanie tych dwóch, nie zawsze pasujących do siebie i dopełniających się światów, jest największą zaletą spektaklu Piotrowskiej. Męskość pojawia się w "Pajacach" także w znakomitym tanecznym duecie - co znaczące: w wykonaniu kobiet pełniących tu rolę mężczyzn - w czarnych spodniach i przesłaniających twarze kapeluszach. Podczas ich tańca główni bohaterowie - chłopiec i mężczyzna - posuwają się z wolna wzdłuż przeciwległych linii sceny - z tyłu i z przodu. Wciąż patrzą na siebie aż w końcu spotykają się i stają do siebie plecami. Tak złączeni obracają się wokół mówiąc na zmianę - "ja" i moje drugie "ja", przeszłość i teraźniejszość, kobiecość i męskość
Spektakl "Pajace" stał się opowieścią o - nie zawsze zgodnym - współistnieniu kobiecości i męskości. A także o poszukiwaniu własnej tożsamości, poprzez nieustanne zmaganie ze sobą i własną "marionetkowatością", poczuciem bycia zbędnym, niepotrzebnym i sterowanym przez anonimową, ludzką zbiorowość, która ma tę przewagę, iż występuje razem, zakładając towarzystwa i koterie, podczas gdy nieszczęsny pajac jest sam i musi mówić w swoim własnym imieniu. To również impresja o odwadze i samotności oraz o danym każdej jednostce prawie do samodzielnego stanowienia o swoim losie. Pobrzmiewają tu echa koncepcji życia jako wielkiej sceny świata, na której ludzie niczym marionetki poddane działaniu niewidocznej siły, odgrywają swoje żałosne historie. A teksty i wątki obecne w spektaklu przywodzą na myśl inne przedstawienie - "Słomkowy kapelusz" Piotra Cieplaka wzbogacony fragmentami poezji T.S. Eliota z "Czterech kwartetów". Czy Anna Piotrowska zdecyduje się na kontynuację poszukiwań w obrębie teatru wywiedzionego ze słowa, lecz wspaniale dopełniającego się na scenie z tańcem i gestem? Nie pozostaje nic innego niż mieć nadzieję i czekać.
|
|
|
Katarzyna Zielińska
styczneń 2007
|
W warszawskim świecie tańca współczesnego jest jasny punkt: Anna Piotrowska.
Instruktor tańca Klubu Dowództwa Garnizonu Warszawa i założyciel Fundacji Rozwoju Tańca zaprasza w sobotę 27 stycznia o g.16 i 19 na "mufmi otwarcie" - inaugurację kierow an ego przez siebie teatru.
Klub Dowództwa Garnizonu Warszawa przy metrze Racławicka to nietypowe miejsce na t an iec współczesny, ale t an cerka i choreograf Anna Piotrowska działa w środowisku wojskowym już siódmy rok jako instruktor. Cieszy się, że ma do dyspozycji studio i scenę, i realizuje wciąż nowe projekty, zaś Klub przy Alei Niepodległości 141 stał się małym centrum zarówno dla t an cerzy profesjonalnych, jak i początkujących.
Przyjść może tu każdy: Piotrowska otwarta jest na pracę z coraz to nowymi ludźmi i, jak mówi, "zaraża ich tańcem". W Warszawie działa od 1995 roku. Organizuje warsztaty, festiwale (jak np. ogólnopolski przegląd dla młodych teatrów tańca "PolemiQi" czy Warszawski Wieczór Tańca Współczesnego "kierunek 0.22 taniec"), zaprasz ana jest jako juror. Zgłaszają się do niej zarówno ancerze zawodowi, jak i młodzi ludzie, chcący spróbować swoich sił w tańcu współczesnym. Ona sama zaczęła tańczyć w wieku 15 lat, przeszła kurs instruktorski w Krakowie, ale zdecydowała, że pomimo braku możliwości kontynuowania nauki będzie szukać swojego tańca. "Proces uczenia się jest oczywiście dłuższy, ale mam tę satysfakcję, że do wszystkiego doszłam sama. Zaufałam sobie, choć mogłabym przecież rozłożyć ręce i nie robić nic" - mówi. Występy na scenie, to dla niej święto, choć musi sama dbać o sprawy techniczne - rozłożenie podłogi baletowej czy rozstawienie świateł. "Taniec to pasja, która motywuje mnie do dział an ia. Nigdy bym nie pomyślała, że dzięki czemuś, co kocham, mogę dawać radość innym ludziom. Działalność anmacyjną mam we krwi". W Klubie DGW prowadzi zajęcia relaksacyjno-taneczne dla pań, w planach ma też zajęcia rodziców z dziećmi czy. dla żołnierzy. Z tym ostatnim wiąże się marzenie o czymś w rodzaju "community dance", działalności znanej u nas przede wszystkim z filmu "Rytm to jest to". Poprzez udział w prostych choreografiach, z czym wiążą się np. ćwiczenia na zaufanie, pomaga się przywrócić nadzieję i otwartość ludziom. "Taniec jest kojarzony albo z tańcem towarzyskim, albo z baletem, a w istocie jest to proces poznawania samego siebie". - mówi Piotrowska.
Jej działalność to jednak nie tylko szerzenie idei tańca, ale przede wszystkim tworzenie wciąż nowych choreografii. Są to albo jej solowe układy, albo przedstawienia z udziałem osób wybranych przez nią spośród uczestników zajęć. W sobotę w Klubie DGW zost an ie zaprezentow an ych sześć choreografii, w większości nagrodzonych na konkursach tanecznych w Krakowie, Kaliszu czy Budapeszcie. "Gemini" porusza temat sióstr syjamskich, "Cztery róże dla Lucienne" to oparte na opowiadaniach Rol anda Topora i muzyce Aleksandry Gryki studium kobiecości. W "de CAKE" zaprezentują się młodzi tancerze z Zielonej Góry, którzy przybyli do Warszawy celem stworzenia choreografii pod okiem Piotrowskiej. Będzie też bajka taneczna - spektakl zainspirowany wierszami Jana Brzechwy, jak również dwie prace solowe Piotrowskiej: "misja_ka" i "n_nieporuszone". Tymi pokazami zainauguruje swoją działalność "mufmi teatr tańca". "Mufmi" to spolszczone "move me", ale także "mów mi, mów do mnie". Na przykład poprzez taniec. |
|
|
Festiwal Teatrów Tańca Europy Środkowej Zawirowania
Stara Prochownia,
Warszawa, 27 czerwca 2006 Witold Mrozek , nowytaniec.pl |
Kobieta z miską wykrzywia swoją twarz w nieprzyjemnym, przerysowanym grymasie. Spogląda na widownię wyzywająco - a może z wyrzutem? Ubrana w sukienkę w kwiatki, obok swego naczynia wygląda jak oderwana od prac domowych "house-wife". To bohaterka solowego spektaklu Anny Piotrowskiej misja_ka . Tancerka konsekwentnie kreuje sceniczną postać frustratki, osoby zgorzkniałej i jakby "szarpiącej" się z życiem. Właśnie poszarpane, urywane ruchy rozpoczynają solo. Towarzysząca wykonawczyni zwyczajna miska jest dla niej podstawowym punktem odniesienia, partnerem w scenicznej samotności i uniwersalnym rekwizytem, przy użyciu którego stworzy wiele pomysłowych sekwencji-obrazów.
Składają się one na swoistą "podróż do wnętrza", do której Piotrowska prowadzi swoją zamkniętą w sobie bohaterkę. Poszczególne etapy cechuje różnorodność i oryginalność. Momentami widzimy, jak miska - nieodłączny atrybut naszej gospodyni - staje się integralną częścią jej nerwowego ciała. Naczynie-skorupa ląduje na przykład na jej plecach, wraz z nim zaś rozstawione szeroko ręce i nogi nagle bardzo jasno uświadamiają nam, iż widzimy przed sobą żółwia. To zwierzę żyjące w dwóch środowiskach wydaje mi się być pewną metaforą. Rozstawione najpierw szeroko i podniesione kończyny-płetwy "żółwiej kobiety", pływającej w morzu, przypominają bardzo swobodny, powietrzny lot. Gdy istota ta wychodzi na ląd, zaskakuje swą ociężałą nieporadnością. Czy tak samo jest z bohaterką, żyjącą na pograniczu swojego wewnętrznego świata i wrogiego środowiska z zewnątrz?
Kolejnym odrealnionym, fantastycznym obrazem jest "taniec bez głowy". Solistka staje przodem do widowni. Jej głowa odgięta jest bardzo silnie do tyłu, ku plecom, natomiast na brodzie podtrzymuje miskę - przypominająca groteskową "przykrywkę" lub "kapelusz", okrywający bezgłowy korpus.
Oprócz takich, dość malarskich, surrealistycznych scen, na szczególną uwagę zasługuje wykorzystany przez Annę Piotrowską kankan. Ta rozrywkowa, efektowna melodia kojarzy się z młodymi atrakcyjnymi tancerkami, zapewniającymi swym frywolnym, jak na tamten czas, tańcem rozrywkę mężczyznom. Choreografka swój układ pod tę muzykę skomponowała na zasadzie kontrastu i totalnej opozycji względem powyższego skojarzenia. Zamiast rzędu zabawnie fikających tancerek ("tancereczek"?), mamy tu tylko jedną tancerkę, zgorzkniałą solistkę. Z wyraźnym obrzydzeniem pcha przed sobą miskę - stopą, jednym jej palcem. Sprawia wrażenie, jakby naczynie wypełnione było czymś naprawdę odrażającym. Przy akompaniamencie finałowych akordów wykonawczyni z impetem wkłada nogę do miski. Czy przełamuje jakąś wewnętrzną blokadę? A może depcze to, co ją odstręczało? Błyskotliwa gra z wyobrażeniem kobiety - zabawki mężczyzny.
Problematyka kobiecej emancypacji i samotny taniec Piotrowskiej - solistki, w zestawieniu z "pozasceniczną" wiedzą o jej działalności - pracując w Fundacji Rozwoju Tańca eferte sama jest swoim menadżerem, grafikiem, webmasterem, księgową etc. - budzi skojarzenia z pionierkami tańca modern, kobietami zdanymi w swojej pracy tylko na siebie w początkach XX wieku. Natomiast operowanie mimiką oraz szczegółem, skupienie akcji w jednym miejscu przy braku scenografii - czyni solo misja_ka dobrym materiałem na film taneczny, którego być może się doczekamy. |
|
|
Halasz Tamas
Budapest, styczeń 2005 |
Pamiętnik z okresu dojrzewania
Wyjątkowo ekscytujące dzieło, dłuższy utwór z wieloma postaciami, dzieło Witolda Gombrowicza zainspirowało pracę skomponowaną w oparciu o materiały zaczerpnięte z Dramatu Baronostwa. Utwór zatytułowany N_nie poruszony/ N_nem mozditott/ przywiozła z Warszawy do Budapesztu tancerka-choreograf Anna Piotrowska. Przedstawienie było jedną z najznamienitszych inscenizacji choreograficznych - zarówno pod względem wykorzystania przestrzeni, jak i światła okazało się wyjątkowym. Baśniowy, czerpiący z niemieckiego filmu okresu ekspresjonizmu, z surrealistycznych kabaretów świat wsparty został wspaniałym, porywającym montażem muzycznym Aleksandry Gryki. Tancerka miała włosy ufryzowane w kształcie specjalnych rogów, jej czarno-biały strój był przyozdobiony drobnymi jedwabnymi kwiatuszkami: niespokojną postać czyniło jeszcze bardziej magnetyczną ostre światło odbite od podłogi i długi cień rzucony na całe ciało. Osamotnienie, wygnanie, ekscentryczność czynią jej solówkę mądrą, oryginalną. Wolno poruszającym się ciałem targają ponure energie: to się potyka, ażeby z własnego smutku znów zaczerpnąć siłę. Rwąca, poszarpana muzyka, jakby płynąca z grającego w kółko gramofonu czy też ze ściszonego radia. W szczególnej muzycznej i wizualnej przestrzeni ruchu widzimy intymny, pełen wyznania taniec nieuchwytnej, ulotnej, cierpiącej istoty.
|
|
|
|
MUFMI_ARCHIWUM_DYSTANS_PRASA |
|
Agnieszka Bobran
12 czerwca 2001r. "Życie Warszawy": "Blisko z Dystansem"
|
Teatr Tańca Dystans jest już doskonale znany warszawskiej publiczności. Od 1995 roku wystąpił m.in. w Teatrze Małym, teatrze Rampa, Teatrze Nowym, w Studio Buffo, teatrze Na Woli, w Łazienkach Królewskich i na placu Zamkowym. Ich najbardziej znane choreografie to wielokrotnie nagradzane "Dzieciaki", "Po naszemu" i "Głowoteka".
Poza warszawskimi scenami Dystans często gości na ogólnopolskich przeglądach i festiwalach. Można go też było zobaczyć na małym ekranie.
Tajemnicą sukcesu grupy jest jej założycielka, instruktor i autorka choreografii Anna Piotrowska, postrzegana obecnie w ruchu amatorskim (i nie tylko) jako jedna z najzdolniejszych, najbardziej aktywnych i obiecujących młodych choreografów polskich. Niedawno mieliśmy okazję oglądać prezentacje Ogólnopolskiego Festiwalu Tańca PolemiQi, cyklicznego forum tanecznego powstałego z jej pomysłu i inicjatywy.
Dzisiejsze spotkanie w Centrum Edukacyjno-Kulturalnym "Łowicka" poświęcono Teatrowi Dystans. Będzie można zobaczyć kilka programów zespołu: "Dystans w teatrze", "Maciejkę", "Na powierzchnię spokoju" oraz "Romcię i Julka".
Atrakcją wieczoru będzie projekcja krótkometrażowego filmu Tomasza Wasilewskiego "Nawiść" z rolami Anny Seniuk, Miłosza Kalińskiego i Antoniny Wyszyńskiej. |
|
|
maj-czerwiec 2001 "Naji Gòchë"
"Dystans w Borowym!" |
To już po raz czwarty warszawski Teatr Tańca Dystans Anny Piotrowskiej na swe miejsce letnich warsztatów artystycznych wybrał Borowy Młyn. Dlaczego? Bowiem ma tu doskonałe warunki klimatyczne i niecodzienne jak na warszawskich mieszczuchów warunki pobytowe w naturalnym otoczeniu jeziora Gwiazdy, nad którym mieszkają rodzice Ani Piotrowskiej, państwo Talewscy, którzy zespołowi udzielają corocznej gościny.
Również tej gościny nie odmawia kierownictwo miejscowej szkoły, a zwłaszcza jej Dyrektor Pani mgr Barbara Storman, udostępniając zespołowi do ćwiczeń szkolną, w pełni do tych celów przygotowaną, salę gimnastyczną.
Niedawno Zespół obchodził 5-lecie swego istnienia, stąd 28 kwietnia br. w warszawskim Stołecznym Klubie Garnizonowym DWP przy Al. Niepodległości 141 odbyły się jego urodziny zatytułowane "5 lat w Jeden Wieczór", na który licznie zebranej publiczności i zaproszonym gościom przypomniano dotychczas zrealizowane przez Annę Piotrowską, liderkę i instruktora grupy, choreografie takie jak: Głowoteka, Wyjście przed Wejściem /zrealizowana we współpracy z Anną Kruk/ i Gdybym Była. Pokazano także krótkie filmy dokumentujące historię zespołu.
Najważniejszym akcentem tego wieczoru była jednak premiera najnowszego projektu grupy pt.: Romcia i Julek, który powstał inspirowany dramatem Williama Szekspira "Romeo i Julia".
W okresie tych minionych 5-ciu lat Teatr Tańca Dystans występował na wielu imprezach, w tym na przeglądach i konkursach tańca nowoczesnego. Występował m.in. w teatrze Buffo, w Rampie i Sali Kongresowej. Uczestniczył także w imprezach typowo komercyjnych towarzysząc gwiazdom polskiej piosenki, w tym Krzysztofowi Krawczykowi i Robertowi Chojnackiemu.
Wierzymy, że ten wielce twórczy i ambitny zespół, ciągle doskonalący swój poziom artystyczny, wyróżniony za swą dotychczasową działalność przez Ministerstwo Edukacji Narodowej, nadal będzie pełen zapału do pracy, a przede wszystkim w to, że jego choreograf Anna Piotrowska nie powiedziała swego ostatniego artystycznego słowa. /tz/
|
|
|
Hubert Wójcik
28-29 kwietna 2001r "Gazeta Wyborcza"
"Zatańczą laureaci" |
Przedstawienie "Romcia i Julek" będzie główną atrakcją piątych urodzin Teatr Tańca Dystans. Wieczór tańca rozpocznie się 28 kwietnia o godzinie 19 w Stołecznym Klubie Garnizonowym (dawne kino Grunwald). Tancerze zaprezentują także "Wyjście przed Wejściem", "Gdybym Była" oraz "Głowotekę'.
Teatr Tańca Dystans powstał we wrześniu 1995 r. Występował na ok. 60 imprezach w całym kraju. Został wyróżniony przez Ministra Edukacji Narodowej. Zwyciężył w przeglądzie "Muzyka i taniec". Młodzi artyści tańczyli m.in. w Łazienkach Królewskich, na placu Zamkowym, w teatrze Na Woli. |
|
|
Agnieszka Bobran
8-29 kwietnia 2001 "Życie Warszawy"
"Dystans do tańca" |
Założony przez choreografkę, tancerkę i instruktorkę tańca nowoczesnego Annę Piotrowską Teatr Tańca Dystans działa już pięć lat. Z tej okazji podczas specjalnego wieczoru zaprezentowany zostanie najnowszy projekt grupy - premiera choreografii pt. "Romcia i Julek", inspirowana dramatem Williama Szekspira "Romeo i Julia".
Pokazane zostaną również inne prace Anny Piotrowskiej - "Głowoteka", "Wyjście przed Wejściem" (zrealizowana we współpracy z Anną Kruk) i "Gdybym Była" oraz zdjęcia i krótkie filmy dokumentujące historię zespołu.
Teatr Tańca Dystans brał udział w wielu przeglądach i konkursach tańca nowoczesnego. Występował m.in. w teatrze Buffo, w Rampie i Sali Kongresowej. Uczestniczył także w imprezach typowo komercyjnych, towarzysząc gwiazdom polskiej piosenki, w tym Krzysztofowi Krawczykowi i Robertowi Chojnackiemu. |
|
|
10-11 marca 2001r. "Życie Warszawy"
"Dialog z własnym odbiciem" |
Dzisiaj w Dorożkarni wystąpi Anna Piotrowska z pokazem tańca pt.: "Wyjście przed Wejściem".
Spektakl jest dialogiem z własnym odbiciem, szeregiem inicjacji, jakie przechodzi kobieta w ciągu swojego całego życia.
Sztuka tańca pozwala na indywidualny odbiór wątku w zależności od osobistego bagażu doświadczeń, dlatego niektórzy widzowie scenę rozmowy z własną głową odbierają jako kontakt z mężczyzną. Dla bohaterki spektaklu poznawanie mężczyzny jest poznawaniem siebie samej, a więc kontaktem z samą sobą.
Współautorką spektaklu tańca jest Anna Kruk. Kobiety pracując nad "Wyjściem...", skupiły sie na emocjach, które powinny kierować ruchem, stąd ich autentyczność i naturalność. |
|
|
5 marca 2001 r. "Życie"
"Festiwal debiutantów - Każdy tańczyć może" |
...O wiele wyższy poziom miały prezentacje sobotnie. Spodobał się występ warszawskiej grupy Dystans - "Głowoteka". To zdecydowanie najlepszy spektakl Anny Piotrowskiej... |
|
|
14.11.2000r. "Kurier Lubelski"
"Teatr Tańca Dystans - Warszawa - INICJACJE" |
Warszawski Teatr Tańca Dystans okazał się jednym z najmniejszych zespołów, jakie zaprezentowały sie w trakcie Ogólnopolskich Warsztatów Tańca Współczesnego i to nie tylko w nurcie Off, w którym wystąpił. Przed oczami widzów pojawiła się tylko jedna artystka, Anna Piotrowska, która też podpisała się pod choreografią wraz z Anną Kruk. Ich spektakl "Wyjście przed wejściem" był tyleż krótki, co ciekawy.
Ładnie sobie dziewczyny wykombinowały ten ciąg inicjacji, przez które przechodzi kobieta. Brak było tu wielkich odkryć, ale i nie było gadulstwa czy ciągot do mądrzenia się. To proste obrazy, czasem budzące uśmiech, jak to pierwsze golenie włosów na nogach, czasem skłaniające do głębokiej refleksji, jak finałowa "nasiadówka" w miednicy - wyjście przed wejściem w życie. Gdzieś pomiędzy znalazły się fragmenty o pierwszej miłości i pierwszych zawodach i wierzyło się, że wyrzucone zostało to z duszy bohaterki szczerze. I o to właśnie chodzi. W sztuce, w teatrze, w teatrze tańca - także, a może przede wszystkim.
Wyjście przed wejściem. Choreografia - Anna Kruk i Anna Piotrowska; tańczy - Anna Piotrowska. Spektakl zaprezentowany 12 listopada 2000r. w ramach Prezentacji Off Ogólnopolskich Warsztatów Tańca Współczesnego w Sali Czarnej Centrum Kultury. |
|
|
Sandra Wilk
1-4 marca "Serwis Tańca" internet: republika.pl/wolnastrefa/serwis/festiwale |
To zdecydowanie najlepszy spektakl grupy Anny Piotrowskiej: postaci tancerzy, przypominające bohaterów wczesnych filmów science fiction (łyse głowy, sztywne ruchy, przerysowane gesty) chodzą tylko schylone, z wyciągniętymi ku ziemi rękoma i zachowują się tak, jakby próbowały stworzyć miedzy sobą głębsze, ludzkie interakcje... Kiedy między parą bohaterów zaczyna iskrzyć uczucie - łączą się ze sobą długą, plastikową pępowiną, wyrastającą z czubków głów. To nie jedyny intrygujący pomysł scenograficzny tego przedstawienia, które całe ma swój niecodzienny, jak na polski teatr tańca klimat. |
|
|
/ND/
46/luty 2003 r. "Dlaczego": "Romeo i Julia w supermarkecie" |
"W sieci" powstało z obserwacji życia pająków - opowiada Anna Piotrowska. - Tworząc harmonogram każdego dnia zaplatamy sieci, w które następnie sami wpadamy. Ania od ośmiu lat prowadzi teatr tańca "Dystans", gdzie zajmuje się także choreografią przedstawień. Jej przedstawienia: "Głowoteka", "Gdybym była", "Maciejka" - znane są wielbicielom teatru. W "Głowotece" pokazała człowieka, który z powodu nadmiaru informacji i impulsów staje się samym mózgiem. Biernie odbiera docierające do niego sygnały, a jego myśli i wykonywane czynności stają się coraz bardziej sztuczne i zmechanizowane. Próby zespołu Ani są intensywne, ale i bardzo spontaniczne, uzależnione od dnia i nastroju. Sama autorka przyznaje, że niechętnie wraca do starych spektakli. Zamiast ulepszać, wymyśla nowe. Ostatnio swoją uwagę skupiła na dramacie Szekspira "Romeo i Julia". Akcję "Romci i Julka" przeniosła do supermarketu, a samych bohaterów posadziła w wózkach. - Nasza grupa tańczyła już w Łazienkach Królewskich, a także w warszawskich teatrach: Rampa, Mały, Nowy i w Studiu Buffo - opowiada Ania. - Tutaj każdy może się zrealizować, nawet jeśli nie ma poczucia rytmu - dodaje. Od kilku lat Piotrowska organizuje także Warsztaty Tańca, na które zaprasza znanych instruktorów. - W najnowszym spektaklu po raz pierwszy wprowadziłam element śpiewu. Tytuł brzmi "OdCZEPINY". Ten weselny obrzęd stał się prowokacją do refleksji na temat współczesnej kobiety, jej miejsca w dzisiejszym świecie. Muzykę brytyjskiej grupy "The Merlons" połączyłam z polskimi przyśpiewkami ludowymi - opowiada Ania. Premiera w lutym, w dawnej siedzibie kina Grunwald w Warszawie. |
|
|
|